1935 Feljeton noworoczny…

Światowid Ilustrowany Kurjer Tygodniowy 28 grudnia 1935 roku
Zaczyna się szaleństwo karnawałowe

 

Światowid Ilustrowany Kurjer Tygodniowy 28 grudnia 1935 roku

28 grudnia 1935

Feljeton noworoczny
Spotkałem starowinę w Noc Sylwestrową. Szedł ciężkim krokiem, pokaszlując i postękując. Na głowie miał hełm stalowy a ubrany był jak weteran z wielkiej wojny.
Z ramion jego zwisła peleryna włoska, mocno podniszczona, okrywając mundur poplamiony błotem i krwią. Ciągnął z sobą na sznurku armatę i ze zmęczenia przystawał co chwilę.
Zainteresował mnie ten typek, więc zrobiłem z nim wywiad.

– Kim pan jesteś? – brzmiało pierwsze pytanie.
– Jestem rok 1935, brzmiała odpowiedź. Dziś mnie nikt nie poznaje a pamięta pan, co to było przed dwunastowa miesięcami, jak mnie ściskano i całowano, gdy narodziłem się przy dźwiękach tanga i brzęku kieliszków.
Przypuszczałem, że czeka mnie wspaniała przyszłość – wszak miałem tylu przemożnych protektorów – a przede wszystkiem bezpieczne i spokojne życie.
Tymczasem rozczarowałem się na całej linji. Ledwo podrosłem trochę a już ubrano mnie w mundurek i zaciągnięto do organizacji wojskowej; zamiast uczyć mnie czytać i pisać, nauczono mnie strzelania z karabinu, a gdy wąsy puściły mi się pod nosem, wyprawiono mnie na wojnę, naprzód do Chin, gdzie pod komendą japońską tłukłem sie z Chińczykami, a potem do Abisynji, gdzie musiałem znowu atakować poddanych króla królów.
Mam dość tego wszystkiego i dlatego cieszę się, że idę na emeryturę i dobrze zasłużony chleb Ubezpieczalni.

– To pan był ubezpieczony?
– A jakże, ledwie narodziłem się, już kazano mi wypełnić kilkadziesiąt formularzy z Ubezpieczalni i wystawiono legitymację z fotografją i własnoręcznym podpisem. Całe szczęście, że płaciłem wkładki reguralnie, bo teraz Ubezpieczalnia będzie bulić, ja zaś jako stosunkowo jeszcze młody emeryt poszukam sobie jakiejś innej posady… właśnie w Ubezpieczalni, bo tam takich przyjmują
Wziąłem stary rok pod rękę i poszliśmy razem na zabawę Sylwestrową. Ja byłem przebrany za urzędnika, t.zn. zjawiłem się tylko w opasce na biodrach i kozą na sznurku, jak Gandhi, a jego wzięto za rasa Guksę.
Bawilismy się doskonale a stary rok, podpiwszy sobie śmiał się w kułak, żę zostawia swojemu następcy dziedzictwo nie do pozazdroszczenia.

– Będize ten pędrak niał się spyszna, jak rozpocznie urzędowanie – już na wiosnę będą się na niego ludzie krzywić, w lecie sarkać, w jesieni kląć, a w zimie nie będzie się mógł pokazywać na ulicy bez asysty policji.
Ja świat dobrze znam, jeszcze się ten nie narodził, ktoby wszystkim dogodził.
W tej chwili muzyka zagrała tusz, zgasło światło, a gdy zabłysło ponownie, rozigranym oczom tańczących ukazało się chłopię, trzymające w ręku chorągiewkę z napisem: Rok 1936 niech żyje!

Panie pochwyciły chłopca w ramiona i zaczęły go całować, a panowie klepali go po ramieniu. Nowy Rok zaś kłaniał się na wszystkie strony i oświadczywszy, że woli wino od mleka a pieczyste od ciastek, złożył przede wszystkiem wizytę pożegnalną staremu rokowi, usiadł przy okienku (poprzednio zaangażoawał sobie ładną maszynistkę), umieścił nad drzwiami tabliczkę: „Nie zabieraj czasu pracującym, załatw sprawę i żegnaj”, kupił sobie kilkanaście „koszulek na akta” i rozpoczął urzędowanie.
Przyjmował podania, udzielał objaśnień, telefonował i flirtował z maszynistką aż do białego rana.

Przede wszystkiem zaś zawołał mnie, jako przedstawiciela prasy i polecił, abym wszystkim P.T. Czytelnikom „Światowida” złożył życzenia jak najszczęśliwszego Nowego Roku, bez obcięć, bez zniżek i przedwczesnych emerytur, negusowi i Mussoliniemu zaś zatelegrafował, aby pogodzili się i ucałowali po bratersku.
Gdy znalazłem się po zabawie na ulicy spotkałem znowy stary rok.

Uśmiechnął się szelmowsko i tak mi rzekł:
– Wie pan co, przyjęli mnie do Ubezpieczalni na referenta i dali papiery, abym ubezpieczył tego małego. Niosę mu też cały plik formularzy. Pęknie ze złości, zanim je wypełni. Ale nich i on wie, że życie nie jest romansem.
Osęka.